Jestem młoda, mam zaledwie 27 lat. I jeszcze do niedawna perspektywę spłacania długów do końca życia. Gdzie w tych wszystkich długach miejsce na myślenie o założeniu rodziny? Świadomość, że nie mogę założyć rodziny, mieć dzieci, bo zwyczajnie nie jestem w stanie niczego im zapewnić. To bolało najbardziej. Gdy wyszłam z sądu, po uzyskaniu orzeczenia o upadłości, znów się rozpłakałam.
Zakładając w 2012 roku działalność gospodarczą nie przypuszczałam, że spotka mnie taki finał. Miałam 24 lata, swoje plany i marzenia, które chciałam realizować. Na początku wszystko zapowiadało sukces. Prowadziłam kiosk, zarabiałam na swoje utrzymanie, pomagałam rodzicom, kiedy tego potrzebowali, planowałam przyszłość. Zaplanowałam, że wezmę tylko jeden kredyt na rozkręcenie biznesu. Wszystko zaczęło się komplikować, kiedy na moje barki spadła dodatkowo odpowiedzialność samodzielnego utrzymywania mieszkania. Mój ówczesny partner zaciągnął kredyt, żeby wykupić mieszkanie swoich rodziców, mówiąc mi, że po ślubie zamieszkamy w nim razem, że to przecież dla nas, że to inwestycja na przyszłość. Perspektywa ślubu nie zbliżała się, a dochody z kiosku przestały wystarczać na pokrycie wszystkich kosztów i utrzymanie siebie i partnera. Wpadłam w spiralę zadłużenia. Brałam kolejne kredyty, żeby ratować coś, co budowałam swoją ciężką pracą. Pracą od świtu do zmierzchu.
Nie zdążyłam się obejrzeć, kiedy pierwsi wierzyciele zaczęli pukać do moich drzwi. Po zakończeniu toksycznego związku podupadłam na zdrowiu psychicznym. Dopiero pomoc mojego obecnego męża, który podał mi dłoń, kiedy byłam na dnie, sprawiła, że uwierzyłam, iż warto zawalczyć o siebie, o nas… o godne życie. Próbowaliśmy wspólnie zawierać ugody, które pomogłyby mi stanąć na nogi. Niestety wierzyciele w takich sytuacjach nie są skłonni iść na jakiekolwiek ustępstwa.
Mąż nie poddawał się i znalazł w internecie Stowarzyszenie Krzewienia Edukacji Finansowej. Umówił się na spotkanie. W ciągu niecałych dwóch miesięcy Pan Waldemar, który z nami pracował pomógł napisać nam wniosek, skompletować potrzebne dokumenty i razem z nami niecierpliwe czekał na ostateczny werdykt. Po dwóch tygodniach od złożenia wniosku dostałam wezwanie na rozprawę.
Zarówno mąż jak i Pan Waldemar ze Stowarzyszenia mówili mi, że pozytywne myślenie jest najważniejsze, ale ciężko w takiej chwili myśleć pozytywnie, kiedy ma się świadomość, że walczy się o odzyskanie godności i tę walkę można przegrać. Było wiele chwil zwątpienia, łzy zarówno w domu jak i w sądzie. Emocje, jakie wtedy towarzyszą człowiekowi są nie do opisania i nie do zrozumienia dla kogoś, kto tego nie przeżył. Jestem młoda, mam zaledwie 27 lat. Gdzie w tych wszystkich długach miejsce na chociażby myślenie o założeniu rodziny. To bolało najbardziej.
Perspektywa spłacania długów do końca życia. Świadomość, że nie mogę założyć rodziny, mieć dzieci, bo zwyczajnie nie jestem w stanie niczego im zapewnić. Na szczęście udało się. Sąd wydał postanowienie o mojej upadłości już po pięciu minutach od przesłuchania. Myślałam, że śnię. Wyszłam z sali i znów się rozpłakałam. Od tego czasu minęły już dwa tygodnie, a ja dalej nie mogę uwierzyć, że los dał mi drugą szansę. Nie wiem czy poradziłabym sobie z tym wszystkim bez mojego męża i Pana Waldemara, który okazał tyle zrozumienia i wsparcia, że będę mu za to wdzięczna do końca życia! Na koniec chciałam powiedzieć wszystkim, którzy wciąż czekają na „swoje nowe życie”, żeby nie bali się walczyć o siebie. Warto… uwierzcie mi. Warto po tym wszystkim wziąć głęboki oddech i cieszyć się wolnością. Anna W.